BLOG LITERACKI

Katarzyna Arcimowicz

22 grudnia 2020

"Dziady" cz. V

Mężczyzna spojrzał na dziwne urządzenie zawieszone nad jego głową i wstał. Zaskoczyło go to, co zobaczył w nim przed chwilą. Rozejrzał się po ludziach. Siedzieli i jedli różnego rodzaju placki drożdżowe z dodatkami, przez które w pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach.

-Będzie pan coś zamawiał?- zapytała młoda kobieta stojąc z notatnikiem koło dziwnego jegomościa. Miała na sobie fartuszek i koszulkę z logo pizzerii. Konrad spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem i wyrwał się z chwilowego letargu. Kobieta miała na sobie spodnie na co zmarszczył brwi.

-Niestety nie, już wychodzę- powiedział powoli i mocniej opatulił się szalem, szykując się do wyjścia z lokalu. Zatrzymał się jednak przed drzwiami i odwrócił do dziewczyny.- Proszę mi wybaczyć, który mamy rok, panienko? – spytał mając nadzieję, że kobieta go nie wyśmieje. Jej brwi podjechały aż pod linię grzywki.

-Dwa tysiące dwudziesty- odparła niepewnie. Konrad rozejrzał się jeszcze raz przyswajając sobie tę informację. Zerknął za okno i z powrotem spojrzał na kobietę.

-A który dokładnie dzień?- dopytał już nieco bardziej pewnie.

-Piąty grudnia.- oznajmiła i wyjęła z kieszeni jakieś urządzenie.- Czy wszystko z panem dobrze? Może powinnam po kogoś zadzwonić?- spojrzała na niego pokazując swoją komórkę. Mężczyzna rozejrzał się po raz trzeci w poszukiwaniu jakiegoś telefonu. Widział takie urządzenia w 1944 roku, pamiętał, że był zachwycony tym wynalazkiem. Gdy nie dojrzał go na ścianie, pokręcił powoli głową.

-Proszę się nie fatygować, dziękuję serdecznie za informację. Życzę miłego wieczoru- skinął głową dotykając swojego kapelusza i wyszedł z restauracji. Zauważył, że wszyscy przechodnie mieli na twarzach różnokolorowe materiały. Nie bardzo rozumiał dlaczego je nosili. Zaciągnął się powietrzem aby sprawdzić czy może nie jest zatrute i zakaszlał czując zapach spalin i dymu. Natychmiast zdjął swój szali i zawiązał go w taki sposób aby zakrywał jego nos i usta jak u innych. Do jego głowy powróciły słowa reporterki, którą widział w tamtym czymś w restauracji. Mówiła o strajkach, które przechodzą przez całą Warszawę aż pod domy jakichś polityków. Postanowił na własne oczy zobaczyć, co dzieje się na ulicach. Przeszedł kilka z nich aż w końcu dostrzegł w oddali zbliżający się marsz z ogromnym transparentem na przedzie. Ludzie skandowali jakieś hasła jednak nie był w stanie ich jeszcze dosłyszeć. Stanął z boku wśród innych ludzi oglądających te sceny. Wszyscy czekali na demonstrantów dyskutując żywo o całej sytuacji. Konrad wyszukał wzrokiem starszego człowieka, który stał samotnie na skraju tłumu. Nie widział jego twarzy przez ciemny materiał, jednak coś w staruszku wzbudziło jego zaufanie. Podszedł do niego pośpiesznie.

-Dobry wieczór.- przywitał się czekając, aż ten zwróci na niego swoją uwagę. Kiwnął na Konrada głową bez słowa.- Czy mogę zadać panu pytanie? – spytał, na co starzec znów kiwnął głową.- Mógłby mi pan wytłumaczyć co właściwie dzieje się? Długo nie było mnie w kraju i nie docierały do mnie wieści, więc pewnie rozumie pan moje zacofanie.

-To jest dobre pytanie, proszę pana. Co tu się dzieje?- powiedział w zamyśleniu.- Już panu tłumaczę, o co tyle zamieszania. W obliczu pandemii rządzący odebrali kobietom prawa, które wywalczyły sobie przed laty, zrobili to aby zakryć swoje własne błędy. Dlatego wyszły na ulicę, aby walczyć słowem, pokazać swoją obecność i zaznaczyć, że nie będą się zgadzać na odbieranie im jakichkolwiek praw.- wyjaśniał powoli mężczyzna. – Poza kobietami idą wszyscy niezadowoleni z tego, jak działa nasz rząd. Rolnicy, nauczyciele…- wyliczał.

-Kto wybierał rząd, przez który tyle ludzi jest niezadowolonych?- spytał Konrad starając się zrozumieć całą sytuację.

-W tym tkwi cały problem. Większość z maszerujących ich wybrała, nie mówię oczywiście, że wszyscy, ale jestem przekonany, że znalazłoby się wielu.- westchnął starzec.

-Czy to nie jest przejaw hipokryzji?- spytał nie dowierzając słowom mężczyzny.

-Ma pan racje, ludzie są wiecznie niezadowoleni i łasi na pieniądze. Wybierają polityków aby później wyśmiewać ich rządy lub wyjeżdżać za granicę.- tłumaczył dalej.

-Wyjeżdżają? Kto?- spytał zdziwiony.

-Młodzież najczęściej aby się kształcić i uciec z kraju. Albo do pracy.- westchnął i spojrzał na tłum, który był już niedaleko, dało się słyszeć pojedyncze hasła takie jak: ,,Rewolucja jest kobietą”.

-I nie wracają?- spytał z niedowierzaniem Konrad.- Gdzie się podziało poczucie przynależności? A patriotyzm?

-Dzisiejsza młodzież nie rozumie znaczenia tego słowa, proszę pana. Najwięksi „patrioci” w naszym kraju wychodzą na ulicę w najważniejszym dla Polaków dniu aby wszczynać bijatyki i podpalać mieszkania. Słowa takie jak godność czy honor zatraciły się już dobrych kilka lat temu.- powiedział nieco smutnym tonem. Słowa starca przelały czarę goryczy w sercu Konrada, który nagle poczuł jak przyśpiesza mu oddech. Serce łomotało mu w piersi, a ręce zaczęły drżeć. Jak przez mgłę słyszał wykrzykiwane hasła i tupot maszerujących. Zaczął nerwowo mrugać starając się odgonić panikę jaka nagle go ogarnęła. Poczuł nagły ból w klatce piersiowej, który zwalił go na kolana, aż w końcu padł na bruk. Słyszał, że wokół niego nastało ogromne zamieszanie i coraz głośniejsze krzyki. Kilka chwil później przedarł się do niego komunikat wykrzykiwany z megafonu: „Prosimy o rozstąpienie się, robimy korytarz życia! Karetka zaraz przyjedzie”. A w następnej chwili wyjące syreny. Nie wiedział co działo się potem. Potem? Potem była już tylko ciemność i cisza.

***

Gdzieś bardzo daleko rozległo się ciche, rytmiczne pikanie. Poczuł, że bardzo ciężko mu się oddycha. Wziął kilka głębszych wdechów na próbę i zakaszlał czując suchość w gardle i ustach. Spróbował przełknąć ślinę, jednak było to niewykonalne. Drgnął niepewnie odkrywając z ulgą, że jednak jest w stanie ruszać każdą z kończyn. W końcu uchylił powoli powieki aby zamknąć je niemal od razu z powodu ostrego światła jarzeniówek. Pomrugał chwilę aby przystosować się do takiej jasności. Rozejrzał się nie rozumiejąc, co właściwie się stało i gdzie się znajduje. Ostatnie, co mu się przypominało to głośne wycie syren i wiele krzyków. Zauważył koło siebie jakieś duże urządzenie, które cały czas wydawało regularne dźwięki jakie usłyszał od razu po przebudzeniu. Po drugiej stronie na wysokim metalowym wieszaku wisiała torebka z jakimś przeźroczystym płynem. Dopiero zauważył, że miał coś założone na twarzy. Chwycił maskę tlenową i ściągnął ją z siebie czując, że prościej oddycha mu się bez niej. Gdy poruszył ręką poczuł, że coś jest przymocowane do jego przedramienia. Zobaczył cienką rurkę prowadzącą od zgięcia jego łokcia do torebki nad jego głową. Od razu złapał za rurkę i szarpnął za nią wyrywając jednocześnie wenflon. Zerwał ze skóry resztę plastra i usiadł. Wtedy dostrzegł kilka rurek przyczepionych do swojej klatki piersiowej. Je również oderwał, na co maszyna stojąca obok wydała przeciągły, wibrujący dźwięk. To sprawiło, że do sali, w której się znajdował, wpadły dwie pielęgniarki i lekarz. Gdy zobaczyli, że mężczyzna siedzi bezpieczny na brzegu łóżka- odetchnęli z ulgą, a na twarzy doktora można było zauważyć złość, a nawet irytację.

- Proszę pana, nie można samemu odpinać się od urządzeń monitorujących pana parametry życiowe. Nie wolno panu również wstawać. Ledwo pana odratowaliśmy po rozległym zawale ściany prawej komory serca, był pan też niemal skrajnie niedożywiony i odwodniony. Proszę się położyć z powrotem!- rozkazał ostro lekarz i powiedział coś po cichu do pielęgniarki, po czym wyszedł. Konrad nie rozumiejąc, co mężczyzna do niego powiedział nadal siedział na swoim miejscu. Siostra, z którą rozmawiał doktor, podeszła do kroplówki i zatrzymała ją aby nie zrobiła się kałużą, druga zaś odłączyła tlen i zatrzymała EKG aby przestało pikać.

- Proszę się położyć.- powiedziała miłym tonem kobieta.

- Przepraszam.- wychrypiał i zakaszlał.- Proszę mi wybaczyć, gdzie ja jestem?- spytał.

- W szpitalu, miał pan atak serca. Pamięta pan jak się pan nazywa?- zapytała zmartwionym głosem druga, nieco pulchniejsza pielęgniarka.

- Konrad.- odparł pewniej.

- Czy pamięta pan swoje nazwisko? Nie miał pan przy sobie żadnych dokumentów tożsamości. Mamy powiadomić kogoś o pana pobycie w szpitalu? – spytała druga.

- Nie pamiętam.- skłamał. Kobiety wymieniły się spojrzeniami.

- Sprawdzę czy rezonans jest wolny.- wymamrotała jedna i pośpiesznie wyszła z sali.

- Zlecimy kilka badań aby sprawdzić czy nie doznał pan urazów głowy podczas upadku.- wyjaśniła spokojnie druga i również podążyła w stronę wyjścia.- Proszę odpocząć.- uśmiechnęła się życzliwie i zamknęła drzwi.

Konrad siedział jeszcze przez chwilę starając się przypomnieć sobie, jak znalazł się w szpitalu, aż uderzyły w niego obrazy ze strajku. Wstał powoli z łóżka i poczuł jak zalewa go fala wściekłości na wspomnienia słów mężczyzny, z którym rozmawiał na demonstracjach. Podszedł do drzwi i powoli je uchylił, rozejrzał się po pustym korytarzu i najciszej jak tylko potrafił zamknął je za sobą. Miał na sobie zwiewną koszulę i cienkie spodnie. Był boso dzięki czemu bez wydawania żadnego odgłosu przemierzył korytarz wychodząc z oddziału. Tam znajdowało się kilka osób, ale nie wydawały się nim w żaden sposób zainteresowane. Odnalazł wzrokiem schody i ruszył w ich stronę. Zaczął się po nich wspinać, aż dotarł na sam ich szczyt. Tam znalazł drogę do wyjścia na dach budynku. O dziwo duże drzwi ustąpiły od razu gdy pociągnął za klamkę. Wyszedł przez nie i od razu poczuł chłód grudniowego wiatru. Z nieba padał przeraźliwie zimny deszcz. Mimo dyskomfortu stanął na środku dachu i spojrzał w górę.

- Jak mogłeś?!- wrzasnął od razu zdzierając sobie i tak już zachrypnięte gardło.- Jak mogłeś doprowadzić do tego? Ci ludzie żyją bez honoru, bez godności i szacunku do drugiego człowieka i do samych siebie!- dalej krzyczał w stronę nocnego nieba. Mokre włosy przyklejały mu się do twarzy, jednak Konrad nie zwracał na nie uwagi pochłonięty furią.- Ty śmiesz nazywać się Wszechmocnym? -zaśmiał się chrapliwie.- Nie jesteś wart tego określenia! Jesteś bezczynny! Przyglądasz się jak moi rodacy pogrążają siebie i cały kraj. Jesteś z siebie zadowolony? Odbierane im są prawa, na które zasługują, które niegdyś wywalczyli! Jak śmiesz na to pozwalać? Patrzyłem jak walczą w powstaniach, jak umierają za swój kraj. Jak byli mordowali za swoje pochodzenie i za swoją religię. Pojawiałem się w każdym ciężkim momencie mojego kraju. Co ty dla nich zrobiłeś? Odpowiadaj!- zażądał padając na kolana. W jego pamięci przewinęły się obrazy powstania listopadowego i styczniowego. Widział Warszawę w gruzach w 1944 roku i obozy koncentracyjne. Widział komunistów i puste półki sklepowe. A na końcu strajk, który obserwował zaledwie kilka godzin wcześniej.- Gdybyś dał mi władzę. Poprowadziłbym ich tam, gdzie zawsze powinni być. Godność by w nich nigdy nie zamarła. Byliby lepszymi wersjami siebie. Byliby wyżej niż Ty, który jesteś niżej ode mnie. Piękni i niezwyciężeni. A ja? Ja prowadziłbym ich do każdego zwycięstwa. Mówiłem żem nieśmiertelny! I taka jest prawda! Żyję od dwóch wieków aby zjawiać się i pomagać tym, którym Ty nie raczyłeś pomóc. Zmarnowałeś potencjał tego świata. Teraz moja kolej aby przywrócić ich do łask wyższych od Ciebie czy mnie. Jam słowem choćby odeprę każdego ich wroga, a Ty posyłasz na nich kolejnych i kolejnych. Tych, którzy odbierają, kłamią i grabią. Miłosierny? Czy to mowa o Tobie? -znowu zaśmiał się i wstał z kolan, i podszedł na skraj dachu. Przyjrzał się miastu, które rozświetlały latarnie i zmieniające się światła na jezdni.

- Nie tylko nimi bym rządził! Potrzeba mi ludzi honoru za przykład. Powstaną umarli aby poprowadzić żywych. Poprowadzę armię trupów i trupów za życia. Wszyscy razem przeciwko Tobie. Tobie i wszystkim, którzy kiedykolwiek źle czynili naszemu krajowi. Carowi. Hitlerowcom. Rządzącym źle w którymkolwiek z czasów. Pan czasu i umarłych. Tym jestem. A Ty? Ty nawet nie odważysz się sprzeciwić. Milczysz boś tchórz!- wrzasnął jeszcze głośniej niż do tej pory. Spojrzał w dół dysząc ciężko. Przełknął ślinę i przymknął oczy. Oddychał przez chwilę w ciszy. – Czym jest me czucie? Ach, iskrą tylko. Czym jest me życie? Ach, jedną chwilką.- wyszeptał przypominając sobie własne słowa. Deszcz spływał po jego przemoczonym ciele. Nie czuł zimna.

W pewnym momencie za jego plecami gwałtownie otworzyły się drzwi i na dach weszło kilkoro ludzi. Od razu go zobaczyli. Zatrzymali się, a na przód wyszedł tylko jeden mężczyzna.

- Proszę tego nie robić.- powiedział głośno aby Konrad mógł dosłyszeć go przez zgiełk ulicy i lejący się deszcz. -Ma pan przed sobą całe życie.

- Wiem! Ach wiem, życie moje poświęcone wam tylko. Ludziom, których miłością mą chcę ratować przez wieki.- odwrócił się do mężczyzny nadal nie schodząc z krawędzi dachu. Człowiek z lekkim zaskoczeniem spojrzał na Konrada.- Poprowadzę was przed Bogiem.- obiecał.

- Dobrze, niech nas pan poprowadzi. Proszę zejść z krawędzi i nam pomóc.- powiedział teatralnie pewnym głosem i zrobił kilka kroków w jego stronę. Konrad kiwnął głową. Spojrzał w górę ze zwycięskim uśmiechem i zszedł z krawędzi. Wtedy mężczyźni podbiegli do niego i chwycili mocno unieruchamiając ręce, i ciągnąc w stronę drzwi.

- Co robicie? Głupcy! Ach, głupcy!- wydzierał się Konrad szarpiąc. Wyprowadzili go na klatkę schodową i poprowadzili go w dół. Mężczyźni rozmawiali między sobą pełnymi napięcia głosami, jednak Konrad nie rozumiał ich słów. Gdy zeszli, na którymś z pięter pojawiło się więcej ludzi. Jakaś kobieta w białym kitlu trzymała wielką strzykawkę z igłą. Konrad wierzgnął na jej widok. Ludzie wydawali sobie nawzajem polecenia, aż w końcu przyciśnięto go do ziemi. Poczuł ukłucie w okolicach barku, a po chwili czuł jak odpływa. Wszystko zaczęło się rozmazywać, aż znieruchomiał i ucichł.

***

Siedział na łóżku nieruchomo patrząc w przestrzeń. Jakaś kobieta mówiła coś do niego, ale całkowicie ją ignorował. Spojrzał na odrapaną ścianę i wzdrygnął się nieznacznie.

- Mamy nadzieję, że szybko panu pomożemy, a tymczasem proszę odpocząć. Nasz szpital zapewni panu opiekę najwyższej jakości.- obiecała miłym tonem i obróciła się aby wyjść. Konrad chwycił jej nadgarstek i w końcu spojrzał jej w oczy.

- Nie zabawię tutaj długo. Wasza diagnoza nie ma żadnego sensu. Jest pani życzliwa dlatego nie chcę aby się pani zamartwiała. Do widzenia zatem.- powiedział wstając i podchodząc do okna. Było zamknięte, bez klamki.

- Proszę pana, jest pan poważnie chory psychicznie, dlatego nie może pan opuścić naszego szpitala, postaramy się aby jak najszybciej wrócił pan do pełni zdrowia.- powiedziała zmartwionym głosem. Konrad nie patrzył na nią. Uśmiechnął się.

- Nie jesteście warci by się wami przejmować! Kłamliwi. Zdradliwi. Stworzę nowy świat, który poprowadzę. Idealny. Bóg? Nie zajrzy tam nigdy. Nie pozwolę. Tylko honor. Nazwę go Polska na cześć kraju, który niegdyś pokochałem. I będę tam Ja. Ach, Ja! Konradem światów.- powiedział z zachwytem. Odwrócił się do zaskoczonej kobiety.

- Żegnaj.- uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozpłynął się w powietrzu…

 

Jeśli chcesz podzielić się ze mną opinią na temat opowiadania lub napisać cokolwiek innego: ŚMIAŁO! Jestem bardzo ciekawa waszych przemyśleń. Wiadomości dostaję prywatnie, dlatego nie wstydź się, jeśli upublicznienie twojej notki Cię powstrzymuje przed jej napisaniem. Jeśli tylko masz taką ochotę udostępnię wiadomość pod opowiadaniem (Daj mi znać w wiadomości czy chcesz aby wiadomość była opublikowana na blogu, w innym razie tego nie zrobię)

Napisz mi wiadomość!

Imię
Twój e-mail
Wiadomość
Wyślij
Wyślij
Twoja wiadomość została wysłana - Bardzo dziękuję <3
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!

Czytaj następne opowiadanie

Czytaj następne opowiadanie

26 lutego 2025
Stojąc tu, dalej nie wiem. Jesteś tu? To ty? Kto to? Widzę postać. Zbliża się. Bliżej. Trochę bliżej. Czuję jego oddech. Ten zapach… tak znajomy. Zbyt kojący. Denerwujący. Podnoszę wzrok.
30 stycznia 2025
Siadam na łóżku. Gaszę ostatnią lampkę i w końcu mogę zacząć wędrówkę. Wsuwam bose stopy pod kołdrę i od razu je podkulam. Rozsądnie wywietrzony pokój wychłodził także, i pościel. Włosy
26 grudnia 2024
Było prawie cicho. W tle można było słyszeć tylko kilka urywanych rozmów i przewijanych piosenek. Wyczuć można było dym. Ten papierosowy jak i ten z rur wydechowych i kominów. Było
15 września 2024
Nitka zwisała spokojnie z szyi. Biała, chociaż całkiem niebiała. Na jej obu nieskończonych końcach zawieszony kamyk - niby biały, ale nie biały i nie pełny, bo ukruszony. Wydawała się być

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.