BLOG LITERACKI
Katarzyna Arcimowicz
Siadam na łóżku. Gaszę ostatnią lampkę i w końcu mogę zacząć wędrówkę. Wsuwam bose stopy pod kołdrę i od razu je podkulam. Rozsądnie wywietrzony pokój wychłodził także, i pościel. Włosy rozlały się na satynie, a policzek został powitany przez zimny pocałunek poszewki. Zamykam oczy. Zaczyna się.
Godzina? Kwadrans po północy. Dobry czas. Może nawet się wyśpię? Przewracam się na bok, do ściany. Staram się jej nie dotknąć. Pamiętam, jak zimna jest.
Za plecami słyszę szmer. Co to? Czy nie zamknęłam okna? Niezbyt szczelnie? Wstaję. Poprawiam. Ciepło nagrzanej już pierzyny znów mnie otula. Tym razem kładę się twarzą ku sufitowi. Motyle na cienkich sznureczkach lekko podrygują jeszcze, wzbudzone do lotu przez zimowe powietrze. Tuż obok nich prawdziwszy ich wizerunek zastygł na ścianie.
Co, gdyby w odległym śnie miały się spotkać? Dwuwymiarowe z papierowymi. Żaden prawdziwy, jeden prawdziwszy od drugiego.
Ach, miałam spać! Już wpół do. Zamykam oczy.
Gdzieś nieopodal czuję ciepło. Co to? Skąd dobiega? Niczym żar wypala lewą część materaca. Czy ktoś tu leży? Skąd miałby się wziąć? Nie, to tylko termofor. Całkiem o nim zapomniałam. Przytulam go do siebie. Jak miło. Teraz na pewno zasnę.
O nie. Oczy same się otwierają. Zerkam na radyjko wyświetlające godzinę. Zero, zero, trzy, sześć.
Znów odwracam się do ściany. Zamykam oczy. Muszą być zamknięte, bym mogła zasnąć.
Coś z tyłu znów wydaje szmer. Co to takiego? Nie mogę się rozpraszać. Czuję czyjąś obecność. Jakby ktoś leżał za mną. Ależ nie. Kładłam się sama!
Mimo to na karku odbija się ciepły oddech. Po mojej talii suną dłonie, a do pleców przykleja się czyjaś pierś. W końcu jest dobrze. Tak bezpiecznie.
Gwałtownie świadomość wraca na swoje miejsce. Oglądam się raptownie. Nikogo nie ma. A ja już spałam. Było tak blisko.
Opadam z rezygnacją. Zerkam na godzinę. Muszę wstać za cztery godziny.
Patrzę na okno. Kolorowa mozaika przypomina kościelne witraże. Te jednak nie opowiadają żadnej przypowieści, a tyle historii widziały.
Niczym Alicja, po jednej stronie szkła i po drugiej.
Po zewnętrznej widzi każdego dnia latające ptaki, chodzących w dole ludzi i biegające dzieci. Podmuchy wiatru codziennie pukają w szybę okna, aby zaprosić do zabawy.
Tymczasem po wewnętrznej stronie, kolory wkradają się do całego pokoju. Przechwytując promienie słońca, malując podłogę, ściany i twarze.
Jak późno? Lub wcześnie…
Kładę się na lewym boku. Przyglądam się regałowi stojącemu przy łóżku.
Tyle nieprzeczytanych książek, nieskończonych historii, reliktów przeszłości, niepotrzebnych dynksów, poukrywanych przekazów.
Stop.
Powieki robią się ciężkie. Byle tylko nie przypomnieć sobie, że zasypiam.
Nagle, ciężar na moim biodrze. Odwracam się i wtulam nos w znajomy obojczyk. Uspokajający zapach, dotyk, obecność.
Ciepłe usta muskają moje czoło, niczym Orfeusz nadający błogosławieństwo.
Nie otworzę oczu.
Do budzika będę tylko ja, poduszki i zakłamana wyobraźnia.
Jeśli chcesz podzielić się ze mną opinią na temat opowiadania lub napisać cokolwiek innego: ŚMIAŁO! Jestem bardzo ciekawa waszych przemyśleń. Wiadomości dostaję prywatnie, dlatego nie wstydź się, jeśli upublicznienie twojej notki Cię powstrzymuje przed jej napisaniem. Jeśli tylko masz taką ochotę udostępnię wiadomość pod opowiadaniem (Daj mi znać w wiadomości czy chcesz aby wiadomość była opublikowana na blogu, w innym razie tego nie zrobię)
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.